Strona głównaMuzykaHozier - Hozier (2014)

Ostatnio opublikowane

Hozier – Hozier (2014)

Hozier wziął się znikąd. Zarówno w wielkim  świecie muzyki, jak również w moim prywatnym świecie. 24-letni muzyk zachwycił świat swoim singlem Take Me To Church, pochodzącym z tak samo zatytułowanej EP-ki.którym dotarł na szczyt listy sprzedaży iTunes Store. Młody Irlandczyk to, wydawać by się mogło, chłopak z gitara jakich w muzyce nie brakuje. Jednak Hozier to przede wszystkim chłopak bardzo wrażliwy, którego muzyka magnetyzuje i przyciąga. Właśnie wydał swój długogrający album obok, którego na pewno nie można przejść obojętnie.

Hoziera poznałam za sprawą wspomnianego utworu, dzięki uprzejmości naczelnego. Posłuchaj jaki dobry, na pewno Ci się spodoba… I spodobał się na tyle, by tego numeru słuchać cały czas, na tyle by zachwycić się całym albumem, by nie móc się o niego oderwać i o nim zapomnieć. Tak. Hozier wydał album piękny, emocjonalny i ujmujący. To album dla wrażliwców, dla słuchaczy, którzy uciekają od radiowych papek. To album, który robi małą rewolucję w muzycznej świadomości i pokazuje jak powinno się tworzyć debiutanckie płyty. Po rewelacyjnie przyjętym Take Me to Church mogliśmy mieć obawy, czy Hozierowi nie uderzy woda sodowa do głowy i nie zachłyśnie się chwilowym przypływem sławy. Na szczęście ten młody chłopak ma poukładane  w głowie i nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Nagrał debiutancki album, którym tylko potwierdził swoje umiejętności i talent.

I tak album otwiera piosenka przełomowa w karierze artysty – Take Me to Church. W tej kompozycji prezentuje swój niezwykły i pełen wyrazu głos w przejmujący sposób. Piosenka jest hipnotyzująca a sam wokal, miejscami bardzo dramatyczny, sprawia, że mamy przysłowiowe ciary. Sam numer jest mroczny i tajemniczy, w dodatku całość została podkreślona genialnym klipem utrzymanym w konwencji biało – czarnej. Sam numer dotyka bardzo drażliwego tematu homoseksualizmu i homofobii. Następnie dostajemy nieco żywsze, jednak dalej mroczne Angel Of Small Death & The Codeine Scene z rewelacyjnym chórkiem. Artysta w swoich teksach często korzysta z chrześcijańskiej frazeologii. Wiąże się to zapewne z tym, iż dorastał on w rodzinie z silnymi chrześcijańskimi tradycjami. I tak w warstwie lirycznej odnajdujemy odniesienia do Boga, kwestii zbawienia, grzechu czy dobra i zła.

Hozier zaraził się muzyką bluesową od swojego ojca i to słychać na jego debiucie. Dobrym bluesowym numerem jest utwór To Be Alone, w którym wyczuwamy również lekki rock. Jackie and Wilson to odwołanie się do amerykańskiego wokalisty soulowego Jackiego Wilsona. Utwór bardzo lekki, który idealnie sprawdzi się w rozgłośniach radiowych. Pokazuje on również poczucie humoru muzyka, kiedy ten radośnie wyznaje, że Jackie i Wilson będą imionami jego dzieci.

We’ll name our children Jackie and Wilson, raise em on rhythm and blues

Ujmującą balladą jest In a Week, w której artyście towarzyszy jego chórzystka – Karen Cowley. Piękna i poruszająca kompozycja, która prawdopodobnie jest najbardziej folkowa. Bije z niej spokój i zmysłowość. Someone New to kolejna ballada, w której na główny plan wysuwa się wokal artysty. Jego głos jest specyficzny, przyciąga i magnetyzuje. Jest w nim dużo dramatyzmu i emocjonalności. Na uwagę zwraca również trochę gospelowe Work Song czy najbardziej ocierające się o popowe granie Sedated z wyeksponowanym pianinem i rytmiczną perkusją. Zadziwia eklektyzm albumu. Hozier umiejętnie bawi się dźwiękami i inspiruje różnymi gatunkami. Raz jest delikatnie soulowy, miejscami z rockowym pazurem, by potem pokazać nam swoją wizję popu.

Hozier to artysta, który pokazuje swoją wrażliwość i emocjonalność. Cały krążek to bomba z opóźnionym zapłonem. Klimat oraz nastrojowość płyty budowane są stopniowo (mimo tego, iż krążek rozpoczyna tak bardzo uderzającą w słuchacza kompozycją). Stąd też wielu z nas mogło mieć obawy, co do jakości całego albumu. Czy Hozier potrafi nagrać kilkanaście kompozycji na takim samym, podobnym poziomie co numer, dzięki któremu zrobiło się o nim głośno. Po przesłuchaniu tej płyty chyba nikt nie ma wątpliwości. Zaserwował nam 53 minuty dobrej muzyki zawarte w 13 kompozycjach (wersja podstawowa), z których każda ma w sobie coś wyjątkowego. Warto również zapoznać się z wersją deluxe debiutanckiego albumu Hoziera, bo można tam znaleźć takie perełki, jak fenomenalne Arsonist’s Lullaby. Utwór urzekający, piękny, miejscami trochę niespokojny i wciągający czy akustyczne i delikatne My Love Will Never Die.

Tak więc na tym debiucie są kawałki lżejsze (Someone New czy From Eden), jak również te trochę bardziej mroczne i tajemnicze, bardziej przejmujące (Take Me To Church, To Be Alone). Wszystko jednak jest spójne i harmonijne. Album ociera się o bluesowe granie, miejscami wyczuwalny jest lekki rock czy folk. Takie połączenie bluesa, soulu, folka i rocka stanowi ciekawy zabieg i urozmaicenie, jednak mimo różnorodności tworzy spójną strukturę. Co ważniejsze muzyka opatrzona jest mądrymi tekstami Jeżeli jeszcze nie słuchaliście tego krążka to nadróbcie zaległości. Mam nadzieję, że Hozier nie przepadnie, a jego debiutancki album to zapowiedź i pierwsze słowo w jego karierze.

[divider]

hozier-2-web

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane