Dzisiaj mam dla Was rozmowę z Anną Herbich autorką książki Dziewczyny z Powstania.
Wywiad
Dziewczyny z Powstania ukazały się właśnie w wydaniu poszerzonym. Zawierają dodatkową historię Pani Wandy, jak udało się Pani do niej dotrzeć?
W taki sam sposób, jak do reszty bohaterek mojej książki. To był rodzaj historycznego śledztwa. Niektóre namiary przekazał mi Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej. Niektóre bohaterki książki kierowały mnie do swoich koleżanek. Podczas wywiadów często okazywało się, że „koniecznie muszę porozmawiać z tą panią, która podczas Powstania Warszawskiego miała niesamowite przeżycia”. Inne bohaterki znalazłam w Internecie, przeglądając bazy z relacjami świadków historii.
Co było najtrudniejsze w pracy nad tą książką?
Rozmowy o wojnie są zawsze trudne, tym bardziej, kiedy rozmawia się z ludźmi, którzy widzieli te straszne wydarzenia na własne oczy. Stracili cały dobytek, a nieraz i wielu bliskich. Sami przeszli przez piekło. Często musiałam przerywać rozmowy bo wywoływały zbyt wiele emocji. Wracałyśmy do nich dopiero po kilku dniach. Zdarzało mi się — razem z bohaterkami — płakać, śmiać a nawet milczeć, bo są też takie opowieści, po których wysłuchaniu odbiera mowę.
Jedna z bohaterek opowiedziała swoją historię po raz pierwszy w życiu właśnie w rozmowie ze mną. Nawet jej córka nie znała całej prawdy, ani mąż, który wielu rzeczy tylko się domyślał. Takich niewysłuchanych, nieopowiedzianych historii z Powstania są dziesiątki tysięcy. O pierwszych miłościach, przyjaźniach, o niespełnionych marzeniach i młodości, której już nikt nie wróci. O walce na barykadach, niemieckich zbrodniach, głodzie, wycieńczeniu. Bohaterstwie i tchórzostwie. Cieszę się, że udało mi się ocalić od zapomnienia kilkanaście takich opowieści.
A jak wyglądały spotkania z bohaterkami Pani książki? Jak często się Panie spotykały? Przypuszczam, że to nie były łatwe rozmowy i wywoływały wiele emocji.
Z niektórymi paniami spotykałam się kilka razy, z innymi tylko raz. Najlepiej oczywiście znałam historię mojej babci, świętej pamięci Ireny Herbich. Mija równo rok, odkąd odeszła. Historię mojej babci znałam całe życie, to właśnie babcia mnie zainspirowała do napisania „Dziewczyn z Powstania”. Często sadzała mnie na kolanach i opowiadała o 63. dniach grozy.
A która z opowiedzianych historii najbardziej zapadła pani w pamięć?
Historie kobiet, które przeszły przez Powstanie z małymi dziećmi na ręku. Czyli choćby historia mojej babci, która w sierpniu 1944 roku miała trzymiesięcznego synka. Mieszkała na Ochocie, przeszła przez straszliwy obóz na Zieleniaku prowadzony przez RONA, a potem trafiła do Pruszkowa. Drugą taką bohaterką jest pani Haliny, która 1 sierpnia urodziła dziecko. Trzy godziny przed godziną „W”! Gdy wybuchło Powstanie leżała w połogu. Bitwę przeżyła z niemowlęciem. Przykład pani Haliny pokazuje, jak bardzo różniło się podejście mężczyzn od podejścia kobiet do walk w Warszawie. Dla matki najważniejsze było ocalenie dziecka, chciała żeby bitwa jak najszybciej się skończyła. Jej mąż – wręcz odwrotnie. Chciał walczyć do ostatniej kropli krwi. Płakał rzewnymi łzami w dniu kapitulacji. Jego żona tymczasem dziękowała Bogu, że koszmar dobiegł końca i dziecko przeżyło.
Pisze Pani książki o Dziewczynach z Powstania, z Syberii, z Solidarności. Dlaczego pani zdaniem kobiety są tak często pomijane w przekazywaniu historii?
Dlatego, że historia i wojna z kobiecej perspektywy to przede wszystkim opowieść o walce o przetrwanie, o wyżywienie rodziny. Trosce o dzieci, męża, najbliższych. Nie jest to historia polityczno-militarna, którą można by przedstawić w szerokim, filmowym kadrze, z pięknymi ujęciami wielkich scen batalistycznych. A jednak, moim zdaniem, kobiecie doświadczenia zasługują na upamiętnienie. Kobietom również powinno się postawić pomnik, nadawać ulicom ich imiona. To dzięki ich heroizmowi przetrwaliśmy jako naród. Niestety kobiece historie często nie przekraczają progu własnego domu, wysłuchiwane są tylko przez garstkę najbliższych osób. W mojej rodzinie to dziadek był bohaterem. Był przedwojennym oficerem, który walczył w Powstaniu, a potem był partyzantem. A babcia, która dokonała rzeczy niesamowitej — uratowała dziecko — była mniej doceniana.
Czy prywatnie najchętniej też sięga Pani po reportaże?
Lubię czytać reportaże, ale przede wszystkim — wspomnienia, dzienniki i relacje. To najciekawszy sposób poznawania historii — z perspektywy indywidualnych ludzkich losów. Opowieści naocznych świadków lepiej oddają klimat epoki i mówią nam więcej o wydarzeniach, niż pisane po kilkudziesięciu latach opasłe, pełne przypisów historyczne tomiszcza. W historii najciekawszy bowiem jest człowiek i jego skomplikowane, tragiczne losy.
Jaka książka zrobiła na Pani ostatnio duże wrażenie?
Czytam właśnie „Lewą wolną” Józefa Mackiewicza. Czytam ją po raz drugi, ale dopiero teraz daję sobie czas, żeby się w tej fenomenalnej prozie rozsmakować. Poza mistrzowskimi opisami wydarzeń historycznych i bezbłędną znajomością ludzkiej natury, odkrywam w tej powieści okruchy własnej, rodzinnej historii. Główny bohater, Karol Krotowski, podobnie jak mój pradziadek, bronił Warszawy przed bolszewikami mając zaledwie dwadzieścia lat. Obydwoje, idąc walczyć, zostawili w domach brzemienne żony, ryzykując, że nigdy nie ujrzą swojego potomstwa. Czytając tą wielką, epicką powieść, mam wrażenie, że idę śladami mojego pradziadka.
Pracuje Panie nad czymś nowym? Czy będzie to może kolejna książka z serii Dziewczyny z?
Tak, mam pomysł na książkę. Ale — niestety — nie mogę zdradzić jaki. Dlaczego? Bo nie chcę psuć niespodzianki Czytelniczkom i Czytelnikom.