Strona głównaWywiadyWiększość z nas ma w sobie drzemiącą kurę. Pytanie tylko w jakim...

Ostatnio opublikowane

Większość z nas ma w sobie drzemiącą kurę. Pytanie tylko w jakim kierunku ta kura pójdzie – wywiad z Nataszą Sochą

Nataszę Sochę poznałam przy okazji Maminsynka. Jakiś czas temu czytałam jej nową książkę Rosół z kury domowej. Mogliście przeczytać recenzję tej rewelacyjnej powieści. Dzisiaj zapraszam Was na wywiad z autorką, która trochę mi o sobie opowiedziała.

Na początek może nieco banalne pytanie, ale jak to się wszystko zaczęło? Od zawsze wiedziała Pani, że chce pisać książki czy przyszło to z czasem?

Tak jak u każdego dziecka przez głowę przewijały mi się wszystkie możliwe zawody świata, z których do najciekawszych zaliczałam: łyżwiarkę figurową, fryzjerkę oraz panią robiącą twaróg. Kiedyś na koloniach zaliczyliśmy wycieczkę do pobliskiej mleczarni, w której pewna pani opowiedziała nam jak się robi ser i nawet to pokazała. Uznałam ją za najbardziej fascynującą kobietę na świecie. I na pytanie nauczycielki co chcemy robić w przyszłości, odpowiedziałam z uśmiechem: twaróg. W późniejszym okresie swojego życia postanowiłam zostać chirurgiem, niestety w liceum okazało się, że nie pokochałam ani chemii, ani fizyki, a z panią od biologii nie przypadłyśmy sobie do gustu. Koniec końców wylądowałam na Politologii i Dziennikarstwie, a po studiach zaczęłam pracę w tygodniku „Wprost”. Tak zaczęłam pisać.

Pisze Pani książki z reguły przeznaczone dla kobiet, jednak moim zdaniem Rosół z kury domowej powinien przeczytać każdy facet, myślała Pani o tym pisząc najnowszą książkę, chciała nią Pani otworzyć oczy mężczyznom?

Pisząc książkę nie zastanawiam się dla kogo ją tworzę i czy jest bardziej „męska” czy „kobieca”. To chyba wychodzi w trakcie pisania. „Rosół” rzeczywiście powinni przeczytać faceci, bo być może odnaleźliby w nim siebie samych, ze swoimi roszczeniowymi postawami, z potrzebą bycia obsługiwanym, z marzeniami o kobiecie-robocie. Mój mąż przeczytał „Rosół” i mówi: bardzo dobre, ale nie powiem tego głośno 😉

Ile jest w Pani z kury domowej? Lubi Pani tę całą krzątaninę po domu, zajmowanie się nim, dbanie? Uważa Pani, że tymi typowo kobiecymi zajęciami powinnyśmy się dzielić z mężczyznami?

Większość z nas ma w sobie drzemiącą kurę. Pytanie tylko w jakim kierunku ta kura pójdzie – czy da się zagłuszyć kogutowi i będzie potulnie lawirować między mopem a mikserem, czy raczej sama zadecyduje czy chce jej się ugotować rosół. W naszym domu obowiązki są podzielone, ale nie na zasadzie – ty jesteś duży i męski, więc będziesz rąbał drewno, a ja jestem delikatna, więc ukulam pulpeciki na obiad. Z racji mojego zawodu częściej jestem w domu, więc wiadomo, że ogarniam wszystko to, co jest z nim związane. Ale są dni (patrz deadline), kiedy w ogóle nie wychodzę z mojego małego pokoiku, w którym piszę, a wtedy mój mąż gotuje, odkurza i próbuje zapamiętać szczegóły typu – jedno dziecko zawieźć na perkusję, drugie na basen – pytanie tylko, które gdzie i dlaczego znowu się pomyliłem.;)

Bohaterowie nigdy nie są wolni od porównań… Pierwowzory głównych bohaterek – kto lub co w przypadku Rosołu okazał się kreatywnym fundamentem? Wzorowała się Pani na znanych sobie kobietach?

Żaden z bohaterów mojej książki nie jest w stu procentach przeniesiony z rzeczywistości na papier. To raczej zlepek różnych postaci, różnych osobowości, sytuacji i wydarzeń, w których brałam udział. Nie ma jednej Wiktorii, jednej Judith czy jednej Mary. To co najmniej kilkanaście różnych kobiet, z których ulepiłam swoje książkowe bohaterki.

Zachwyciłam się okładką. Jest piękna. Kto jest jej pomysłodawcą? Ciekawi mnie czy kura współpracowała na sesji zdjęciowej czy raczej były problemy, by uchwycić właściwe ujęcie? 😉

Okładkę wymyśliłam sama. Długo zastanawiałam się co by najbardziej pasowało i pomyślałam, że na pewno musi być kura. I wenecka maska. No i odnośnik do gotowania na golasa. Zadzwoniłam do mojej koleżanki fotografki i mówię jej, co mam w głowie, a ona na to, że też to widzi. I że poszuka kury. Dwa tygodnie później przy okazji targów książki w Warszawie zrobiłyśmy sesję. Pewien hodowca drobiu z Janowca Wielkopolskiego udostępnił nam swój ogród i rzekomo oswojoną kurę. Kura wyrywała się przy każdym bardziej swobodnym uchwycie. Raz nawet goniłyśmy ją w polu pełnym pokrzyw – mam tylko nadzieję, że nikt nas nie widział – Ania z wielkim aparatem fotograficznym , ja na golasa – obie uganiające się za przerażoną kurą. Ale w końcu docisnęłam ją do swojej piersi i… mamy efekt. 😉

Czy zdarza się Pani kupić książkę tylko ze względu na okładkę? Istnieje książka, której okładka oczarowała Panią od pierwszego spojrzenia?

Nie zastanawiałam się nad tym, ale chyba jednak kupuję książki, o których coś tam słyszałam i wiem, że mam na nie ochotę. Ale faktem jest, że ładna okładka przyciąga wzrok. Zwłaszcza w dużych księgarniach, gdzie wybór książek jest ogromny.

Na stałe mieszka Pani w Niemczech. W Polsce dużo narzeka się na czytelnictwo, czy w Niemczech ludzie czytają więcej? Czym różni się niemiecki czytelnik od polskiego?

Zasadniczo różni się tym, że czyta ;). I że chętnie wydaje pieniądze na książki. Niemcy dużo czytają, co być może ma również związek z tym, że lubią być postrzegani jako intelektualiści. Faktem jest jednak, że i na wakacjach, i w autobusach, i na przystankach – zawsze można spotkać kogoś z książką lub kindlem. W Niemczech nawyk czytania wyrabia się od małego – biblioteki na przykład organizują kursy dla rodziców, podczas których uczą technik czytania książek dzieciom na głos. Przy okazji różnych festynów organizowane są akcje „książka dzieciom”. Niemal zawsze można znaleźć ogromne stoiska z książkami, a obok wielki wyłożony kolorowymi poduchami namiot, gdzie dzieci mogą posłuchać najróżniejszych opowieści.

Zastanawiała się Pani nad wydaniem swoich książek na rynek niemiecki? A może już, któreś z Pani powieści ukazały się w Niemczech?

To pytanie padło trochę za wcześnie, dlatego na razie nie odpowiem, żeby nie zapeszyć. Ale być może jeszcze w tym roku uda mi się zdradzić coś więcej.

W takim razie trzymam kciuki. Najnowsza książka porusza tematy kobiet, które często są niedoceniane w swoich domach, Maminsynek z kolei odnosił się do facetów zbyt związanych ze swoimi matkami. Skąd czerpie Pani pomysły na fabuły książek? Gdzie szuka inspiracji?

Każdy pisarz ma chyba w sobie coś takiego, że lubi obserwować świat, który go otacza, a zwłaszcza ludzi i ich zachowania. Wszędzie czai się jakaś historia, którą należy wyłapać, doprawić własną wyobraźnią i własnymi spostrzeżeniami – i tak właśnie powstaje książka. To co wpadło nam w oko, przetwarzamy w naszej głowie i przelewamy na papier. Część tych historii jest często przerysowana, pokazana w krzywym zwierciadle właśnie po to, by podkreślić dany problem, uwypuklić go i uczulić na pewne sytuacje. Inspiracją może być wszystko – ostatnio robiąc porządki w piwnicy natrafiłam na zapiski mojego dziadka z wyprawy do ZSRR z 1978 roku. Napisał m.in.: „towarzystwo miłe i kulturalne, niektóre panie noszą peruki”. Cudne. I już wiem, że te zapiski wylądują w mojej następnej książce.

A przysłowiowa wena? Istnieje? Pisze Pani po wpływem natchnienia czy raczej jest to żmudny proces dzień po dniu?

Praca pisarza nie bazuje wyłącznie na wenie, ale też na systematyczności i pewnym skupieniu. Jeśli codziennie zmusimy nasze pośladki do kontaktu z krzesłem, odpalimy komputer i zaczniemy pisać, to nawet najbardziej obrażona na nas wena, w końcu się pojawi. Autorzy kochają wymówki. Już kiedyś o tym wspominałam – dzisiaj mam gości, jutro pranie, a pojutrze zaplanowałam wielki spacer z chomikiem. Tymczasem pisanie należy traktować jak każdą pracę. Z doświadczenia wiem, że wystarczy pół godziny od momentu włączenia komputera, by historia, którą piszemy zaczęła nas wciągać, bohaterowie nawoływać, a my powoli przenosimy się wtedy do świata naszej wyobraźni.

Jak zatem przebiegają prace nad pisaniem w Pani przypadku? Robi Pani zarys historii, notatki czy raczej pisze Pani bez wcześniejszego scenariusza?

Najczęściej nie piszę żadnego wstępnego scenariusza, czasem robię notatki. Ale zazwyczaj „piszę z głowy”, a potem sprawdzam czy ktoś kto był w ciąży w kwietniu, nie urodził czasem po 2 latach, bo zupełnie o nim zapomniałam.Piszę codziennie od rana. To znaczy najpierw walczę z wymówkami – nie wmawiam zatem sobie, że muszę nakarmić kozę sąsiadów, podlać okoliczne trawniki i nawiązać kontakt z pastorem, bowiem to wszystko MUSI poczekać. Rano odwożę dzieci do szkoły, piję sok z buraków i marchwi by mieć cudną cerę i zasiadam przed komputerem. I odłączam Facebooka, który podstępnie nawołuje: „zajrzyj do mnie chociaż na minutkę”….

Gdyby miała Pani określić trzema słowami swoją twórczość jakie by to były słowa?

Ironia, wyobraźnia, humor.

socha

Śledzi Pani polski rynek wydawniczy? Czy w ostatnim czasie zachwycił Panią jakiś debiutujący pisarz?

Nie śledzę jakoś specjalnie, ale mam pojęcie co się dzieje. Lubię książki moich przyjaciółek po piórze – Magdy Witkiewicz i Lilki Fabisińskiej. Fajne jest to, że choć każda z nas pisze inaczej, to jednak świetnie się rozumiemy. Wiemy też jak powstają nasze książki, co było ich inspiracją – i pewnie dzięki temu odbieramy je zupełnie inaczej. Bardzo lubię styl pisania Ałbeny Grabowskiej, podobają mi się kryminały Remigiusza Mroza i uwielbiam mroczną prozę Olgi Tokarczuk. Ale z wszystkich pisarzy świata i tak najbardziej kocham Borisa Viana.

Jak Pani zdaniem najskuteczniej szlifować swój warsztat pisarski? Co rozwija pisarza? Myśli Pani, że warto brać udział na przykład w warsztatach pisarskich?

Pisarza rozwija wszystko i niekoniecznie musi być to profesjonalny warsztat pisarski. Rozwijają nas doświadczenia życiowe, rozmowy z innymi ludźmi, historie, które słyszymy, wydarzenia, w których bierzemy udział. Wspomniana już Lilka Fabisińska zapisała się na jakiś kurs motywu róży w sztuce i religii na przestrzeni dziejów, czy coś w tym rodzaju. Po co? Sama jeszcze nie wie, ale jak ją znam – z pewnością wykorzysta to w swojej kolejnej powieści.

Czytając informacje o Pani można stwierdzić, że jest z Pani artystyczną duszę – malowanie, pisanie, nawet gotowanie, które uważam, za pewien rodzaj sztuki. Jak znajduje Pani na to wszystko czas? Jak udaje się łączyć Pani wszystkie pasje z obowiązkami i rodziną?

Nie zawsze się udaje, wskutek czego czasem na obiad jest gotowa pizza. Podła okrutnie, prosto z marketu. A czasem trzydaniowy wyrafinowany obiad z tęczowym tortem na deser. Wszystko zależy od dnia, nastroju, nawet od tego czy świeci słońce. W moim życiu jest więcej spontaniczności niż regulaminu rodzinnego, a co z tego wyniknie – okaże się w przyszłości, kiedy to moje dzieci będą zakładały rodziny. 😉

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane