Strona głównaWywiadyPtaki mają nam jeszcze tyle do powiedzenia, a my tyle do odkrycia...

Ostatnio opublikowane

Ptaki mają nam jeszcze tyle do powiedzenia, a my tyle do odkrycia i zrozumienia, wywiad z Jackiem Karczewskim

Jakiś czas temu opowiadałam Wam o książce Noc sów, dzisiaj zapraszam na rozmowę z autorem. O ptakach i nie tylko.

Pierwsze ukazała się „Jej wysokość gęś”, a niedawno „Noc sów”, dlaczego akurat ptaki? Kiedy zaczął się Pan nimi interesować?

Zawsze tak miałem – taki się urodziłem, innego siebie nie pamiętam. Wychowywałem się na wsi i już jako dziecko nigdy się nie nudziłem. Zawsze było co robić w ogrodzie, w okolicznych zagajnikach, na łąkach i polach lub choćby w… kurniku! Tam miałem najlepsze warunki żeby np. studiować proces wysiadywania i rozwoju zarodków w jajach. Można to robić przy pomocy świecy, latarki, a w odpowiednich warunkach nawet słońca. Jak przysypał nas śnieg, co w tamtych czasach było normą, doglądałem karmnika, rysowałem, lepiłem w plastelinie, tworzyłem cale archiwa o różnych zwierzętach i przyrodzie – oczywiście przede wszystkim o ptakach. I czytałem, co tylko mogłem.

Ile czasu zajęło Panu zebranie materiałów i napisanie „Nocy sów”?

Samo pisanie zajęło mi co najmniej osiem bardzo intensywnych miesięcy. Przedtem kilka miesięcy tropienia, podglądania i podsłuchiwania sów, czytania o nich, rozmów z ich badaczami i z sowoholikami. Bardzo lubię ten czas, kiedy książka się dopiero kluje czy raczej jest wysiadywana. (śmiech) Zmusza cię do myślenia, do poszukiwania, do patrzenia na świat z punktu widzenia twoich bohaterów… To cię uwrażliwia, a nawet zmienia. Bardzo dużo się wtedy uczysz.

Opowiada Pan o wielu gatunkach sów, ma Pan swoją ulubioną sowę?

Opowiadam szczegółowo o wszystkich 13 gatunkach, które można spotkać w Polsce i tak się składa, że w całej Europie. Do tego przywołuję wiele innych, z mniej lub bardziej odległych zakątków świta. Jeśli chodzi o te ulubione, to mam chyba trzy takie. (śmiech) Puszczyki mszarne, które odkąd po raz pierwszy zobaczyłem gdzieś na zdjęciach, robią na mnie wrażenie istot magicznych – czarodziejów, którzy z jakiegoś powodu zamienili się w wielkie sowy i przyglądają się nam z tą swoją posągowym powagą. O magię posadzałbym też drugą z moich ulubionych sów – płomykówkę. U nas płomykówki są już ogromną rzadkością i po latach prześladowań stały się niezwykle skryte i ostrożne. Łącznie spędziłem wiele dni na ich obserwacjach, ale zawsze było to w Anglii. Tamtejsze płomykówki są dużo jaśniejsze od naszych, perłowobiałe, chętnie pokazują się w świetle dnia i nie bardzo boją się ludzi. Zawsze myślałem, że to najpiękniejsza z naszych sów. Aż wreszcie zobaczyłem na żywo najrzadszą z nich – sowę błotną. Byłem jak zauroczony. Czułem się tak, jakbym chodząc w terenie, wpadł na watahę wilków lub wielkiego dzikiego kota, powiedzmy tygrysa… (śmiech) Te płomienne oczy i spojrzenie jakby nie z tego świata! Rozdział poświęcony sowie błotnej zatytułowałem „Piękna i dzika”.

Gdyby nie ptaki, to o jakich innych zwierzętach chciałby Pan pisać?

Fascynują mnie wszystkie zwierzęta i cała Przyroda. Jej piękno i ta niewiarygodna różnorodność. To jak wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani i współzależni… Ale gdym nie mógł pisać o ptakach, to chyba chciałbym opowiadać o roślinach. To one są bazą wszystkiego. Pomijając oczywiście różne mikroorganizmy, które najpewniej są jeszcze bardziej podstawowe dla życia na Ziemi, tylko, że ja wolę zajmować się tym, co widać i słychać, i czuć… Rośliny dają nam tlen, wodę, glebę, cień, jedzenie, schronienie, piękno. Tworzą krajobraz, klimat. To na nich opiera się nasz rajski, czyli ziemski ogród. Bez nich by nas tutaj nie było – ani nas, ani żadnych innych zwierząt. Myślę o tym za każdym razem, gdy się im przyglądam (często!) i za każdym razem mnie to zachwyca.

A może są takie plany?

Na razie nie. Planujemy z Wydawnictwem Poznańskim kolejne tytuły, ale wszystkie są okołoptasie. Ptaki mają nam jeszcze tyle do powiedzenia, a my tyle do odkrycia i zrozumienia…

Ma Pan ochotę sięgnąć po inny gatunek i napisać na przykład powieść?

O tak, bardzo bym chciał napisać kiedyś powieść. (śmiech) Obawiam się jednak, że nie mam odpowiedniej wyobraźni. Wymyślić postaci, wlać w nie pragnienia i obawy, ubrać je, nadać im kolor oczu, zbudować cały świat wokół nich i – być może najważniejsze – dać im głos i słowa… Nie wiem, jak powieściopisarze to robią. Zawsze to podziwiałem. Zawsze im tego zazdrościłem. Pisanie reporterskie, o tym, co się widziało, słyszało lub co się wie, jest przy tym jak bułka z masłem. Poza tym ja chyba z natury myślę raczej obrazami niż słowami.

A w życiu osobistym po jakie książki sięga Pan najchętniej?

Bardzo lubię reportaż właśnie. Lubię też zagnieździć się w dobrej powieści, ale, chociaż w ogóle dużo czytam, to sięgam po nie raczej od święta i zdecydowanie rzadziej niż bym tego chciał. Na co dzień czytam głownie tzw. literaturę naukową oraz przede wszystkim nature writing, czyli coś, co moglibyśmy przetłumaczyć jako literaturę przyrodniczą, która wbrew pozorom nie jest tym samym, co specjalistyczne treści naukowe. To z racji mojej pracy i oczywiście pisania, które sam uprawiam. Literatura przyrodnicza stała się ostatnio zaskakująco popularna w Polsce, ale kilka tytułów w ciągu roku, to wciąż nie to samo, co sto kilkadziesiąt, które ukazują się na przykład na rynku brytyjskim. Zresztą stamtąd pochodzi też zdecydowana większość książek tłumaczonych i wydawanych u nas. Tymczasem chyba najlepszą nature writing jaką kiedykolwiek przeczytałem jest rodzima „Opowieść o kruku” autorstwa Lecha Wilczka z 1996 roku.

Jej wysokość gęś” to Pana pierwsza książka, jakie emocje towarzyszyły Panu w dniu premiery?

Wydawało mi się, że 16 października 2019 roku (dzień premiery „Jej Wysokości Gęsi”) zadrży Ziemia albo przynajmniej jakaś dachówka z dachu spadnie… (śmiech) Nic takiego jednak się nie wydarzyło, więc nie było też miejsca na żadne bardziej podniosłe emocje. Pamiętam, że w pewnym momencie dziwiłem się nawet, że ten dzień wyglądał jak każdy inny… Emocje, o które pytasz/Pani pyta (muszę przyznać, ze wolałbym po imieniu, ale oczywiście dostosuje się) pojawiły się, gdy poszedłem na pierwsze spotkanie autorskie, a na sali było ponad 100 osób! (Taką frekwencję zawdzięczałem temu, że spotkanie było połączone z innym wydarzeniem, ale mam nadzieję, że nie zawiodłem tych którzy tam przyszli). Wspaniale uczucie, kiedy widzisz, że to, co piszesz, ma sens i rezonuje z ludźmi!

Jak zmieniło się Pana życie po wydaniu książek? Stał się Pan rozpoznawalny? 😉

Niczego takiego nie zauważyłem. (śmiech) Ale moje wydawnictwo zmusiło mnie do aktywności w mediach społecznościowych. Jeżeli coś się zmieniło, to to właśnie – jestem na FB! (śmiech) Dawno temu założono mi konto (zwracam uwagę na tryb), ale sam nigdy go nie używałem i w ogóle poza kampanią Flight of the Swans, którą prowadziłem w 2015 na profilu Ptaków Polskich, omijałem tego typu miejsca szerokim łukiem. Pracując po kilkanaście godzin dziennie, nie miałem na to czasu, ale też specjalnie mnie to nie pociągało. Od kilku miesięcy mam jeszcze profil na Instagramie i zacząłem prowadzić bloga. Muszę przyznać, że tego pierwszego nie czuję, więc zapominam o nim, a na tego drugiego ciągle brakuje mi czasu. Nie wiem, jak robią to ludzie którzy pracują, piszą i jeszcze są gwiazdami socialmediów!? Jakieś dobre rady…? (śmiech)

I na koniec pytanie, kiedy kolejna książka? Są już jakieś pomysły i plany na nią?

Jest tytuł i mam nadzieję, że kolejna premiera już następnej wiosny. Na razie powiem tylko, że jest to jedyna książka, którą chciałem napisać, a pomysł na nią pojawił się już kilkanaście lat temu.

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane