Dzisiaj mam dla Was rozmowę z Joanną Kruszewską autorką książek Pomimo wszystko oraz Tam, gdzie będzie lepiej.
Do tej pory ukazały się dwa tomy tj. Pomimo wszystko i Tam, gdzie będzie lepiej. Czy w planach jest napisanie kolejnej części? Jeśli tak, to kto tym razem będzie jej bohaterką?
Z planami bywa różnie. Chociaż ostatnio mają to do siebie, że idą… no cóż, nie w tym kierunku, w którym bym chciała. Do pewnego momentu wzbudzało to irytację, ale człowiek do wielu rzeczy potrafi się przyzwyczaić, z niesubordynacją planów włącznie. Wzruszam więc ramionami, mówię trudno i staram się do żadnych zamierzeń za bardzo nie przywiązywać. Ale o kontynuacji myślę. Na tyle uparcie, że niespiesznie zaczęła się już pisać, już się tworzą kolejne losy rodziny. Na tym raczkującym etapie nie mogę jeszcze z całą pewnością obsadzić kogoś w roli głównej bohaterki czy bohatera. To znaczy: oczywiście, że mogę, tyle że ze strony na stronę może się okazać, że ktoś zupełnie pominięty ma o wiele więcej do powiedzenia.
Gdyby mogła Pani przeżyć życie któregoś ze swoich bohaterów, to kogo by Pani wybrała?
O. A ja im tak paskudnie często robiłam „pod górkę”… W jakimś sensie, w jakiejś niewielkiej części można powiedzieć, że żyłam ich życiem. Ale żeby tak całkowicie? Nie. Wychodzę z założenia, że każdy ma swoje buty. Rozdeptane czasami do niemożliwości, uwierają, gdy wpadnie w nie jakiś kamień, ale po przejściu kilku kroków albo wypada, albo samemu trzeba się pochylić i go wyjąć. Innym razem zbyt ciasne, zbyt szykowne i na pokaz. Ale własne. I to w nich się najlepiej idzie przez życie, nie wskakując w niczyje, bo rozmiar na bank nie będzie odpowiedni. Z takiego założenia wychodzę i dlatego chyba nigdy się nad tym nie zastanawiam. To jedna rzecz, druga, przyszedłszy jakby z wiekiem, zaskoczyła mnie w swojej prostocie – nie gdybać i nie myśleć o tym, co niczego nie zmieni i niczego ze sobą nie przyniesie.
Tam, gdzie będzie lepiej to trudna historia, pełna emocji. Który etap pracy nad tą powieścią był dla Pani najtrudniejszy?
Tych etapów było kilka. Na pewno początek. Podchodziłam do Marzeny trochę z dystansem, z niepewnością, zastanawiałam się, na ile mogę ją „rozgrzebać”, nie będąc pewna, czy uda mi się ją z powrotem poskładać. Bo w sumie takie założenie jednak było. Później zaś, chcąc nie chcąc, uczestniczyłam w tym wszystkim, przez co przechodziła ona. Szukałam wyjść z sytuacji pozornie bez wyjścia. Nie było łatwo, bo chwilami miałam wrażenie, że dopada mnie bliżej nieokreślony żal i gdy próbowałam znaleźć jego uzasadnienie, bo przecież w realnym życiu chwilowo powodu do żalu nie było, przychodziła mi na myśl ona. Tak więc w pewnym stopniu towarzyszyła mi cały czas, nie tylko w momencie pisania.
Marzena nie jest prostą bohaterką. Od samego początku miała Pani w głowie jej konkretną wizję czy wraz z biegiem powieści ta postać się też zmieniała?
Nie mogła być prosta. Zagmatwała się na samym początku, a ja…cóż., możliwe, że należę do idealistów; możliwe też, że pałam do gatunku ludzkiego nieuzasadnionym uczuciem, ale koniecznie musiałam znaleźć usprawiedliwienie zachowania Marzeny. Uzasadnienie, dlaczego postępowała w taki, a nie inny sposób. Wszystko wydaje się mieć swój powód, czasami większy, bardziej dotkliwy i tym samym bardziej brzemienny w skutkach. Chociaż też nie jest to przecież jednoznaczne. Odbieramy bodźce w na tyle różny sposób, że o ile jednemu z nas jakaś zaistniała sytuacja może się wiązać z traumatycznym przeżyciem, o tyle ktoś inny może ją ledwie zauważyć. Od początku Marzena miała tak wyglądać, a moim zadaniem było jedynie na tyle wiarygodne odmalowanie zmian w niej zachodzących, żeby Czytelnik w nie i w samą Marzenę uwierzył. Mam nadzieję, że mi się udało…
A po jakie książki Pani chętnie sięga w wolnym czasie? Czy są to głównie powieści obyczajowe?
Nadrabiam niegdysiejsze unikanie kryminałów, poza tym biografie, literatura piękna, klasyka. Z czytaniem powieści obyczajowych, chyba od momentu rozpoczęcia ich pisania, zupełnie mi nie po drodze.
A co poza pisaniem i czytaniem zajmuje Pani wolny czas?
Od kilku lat spacery. Coraz dłuższe, nieco szybsze niż na początku, ze słuchawkami na uszach, gdzie dla odmiany towarzyszy mi książka. Dzięki spacerom przekonałam się do audiobooków, wcześniej nie było na to szans, zresztą i teraz, nie potrafię usiąść ze słuchawkami w domu i całkowicie skupić się na tylko na tekście. Dookoła jest zbyt wiele rzeczy, które natychmiast domagają się ogarnięcia. Wychodzę więc, zamykam drzwi i pakuję się w świat. A piękny jest teraz. Piękny jest też wczesną wiosną, pełnym latem i jesienią. Za zimą nie przepadam, duże to niedopowiedzenie, niemniej zimno i ja, no krótko mówiąc, się nie lubimy. Wolny czas to też dobry film lub wpadnięcie po uszy w serial, spotkanie ze znajomymi. I piec lubię. Ciasta wszelakie, ich zapach roznoszący się po domu, drożdże, cynamon, jabłka… Może dlatego, że w tych ciastowych zapachach jest zachomikowanych kilka ciepłych wspomnień z dzieciństwa?
Jaka książka zrobiła na Pani w ostatnim czasie duże wrażenie i może ją Pani polecić moim czytelnikom?
I tu pewnie będzie słabo z poleceniem, a już mówię dlaczego. Już tak mam i zmieniać tego raczej nie zamierzam, że na dobre książki trafiam przez zupełny przypadek, dawno po premierze. Niech tak zostanie. Nie ma pełnego ekscytacji oczekiwania. Nie ma sugerowania się opiniami krytyków i wyrabiania sobie własnych tuż przed rozpoczęciem lektury. A co za tym idzie, nie ma też rozczarowania, zamiast tego otrzymuję solidną dawkę pozytywnego zaskoczenia. Mało tego, nie czekam na kolejną książkę autorki czy autora, tylko po prostu sięgam po następną. Tak było na przykład ostatnio po przeczytaniu Piaskowej Góry i Ciemno, prawie noc Joanny Bator, dobrych kilka lat po premierze obu książek. Wspaniale spędzony czas. Niedawno również pozytywne wrażenie, co tu akurat niespodzianką nie było, bo po Udręce i ekstazie i Pasji życia Irvinga Stone’a wiedziałam mniej więcej, czego się spodziewać i się nie zawiodłam, wywarły na mnie Pasje utajone. Natomiast urlop, czas wakacji, mają to do siebie, że wracam literacko do tych dawno przeczytanych. W tym roku padło na Puzo i całą mafijną serię. Odbiór zupełnie inny niż lata wcześniej, a poza tym spostrzeżenie. O ile Ojciec chrzestny akcją tworzy historię, o tyle reszta książek, zwłaszcza Sycylijczyk i Ostatni don, wydają mi się o wiele lepsze warsztatowo.
Czy gdyby teraz zaczynałaby Pani swoją pisarską drogę, podjęłaby jakieś inne decyzje czy zrobiła wszystko dokładnie tak samo?
Tak samo. A czasami mam wrażenie, że w tej kwestii jestem absolutnie poza jakąkolwiek decyzyjnością.
Czy z każdą kolejną książką emocje są mniejsze podczas premiery czy wprost przeciwnie?
Każda kolejna książka niesie ze sobą mnóstwo emocji. Skrajnych, trzeba dodać. Począwszy od pierwszego akapitu, kiedy pojawia się ekscytacja przemieszana na równi z niepewnością. Ostatnia kropka, kiedy z jednej strony wyraźnie odczuwam ulgę i satysfakcję, ale towarzyszy im też uczucie pustki. Jak to, już? Sobie poszli? Wszyscy? I co teraz? Później mozolne poprawki, kiedy to bardziej skupiam się na błędach, powtórzeniach i innych rzeczach, które zdecydowanie umniejszają treści i wtedy z kolei pojawia się wątpliwość, czy to co napisane aby na pewno ma sens? Ciągnie się ta wątpliwość do momentu uzyskania akceptacji od wydawnictwa, wtedy głęboki wdech i radość. Później prace z redakcją, wytrwałe, bądź mniej wytrwałe upieranie się przy swoim i lęk, że pozwolę „oskubać” treść z tych najbardziej charakterystycznych dla mnie samej powiedzonek, określeń. Że stanie się mniej moja. Decyzja co do okładki i tytułu. Termin wydania. Na to wszystko składa się tyle różnych oczekiwań, niepewności i radości, niezmiennych za każdym razem, że emocje od tylu lat pozostają takie same. To nie powszednieje, z czego, nawiasem mówiąc, bardzo się cieszę.
Zdarza się Pani zaglądać na portale i czytać recenzje swoich książek? Jest to pomocne w pracy nad kolejnymi powieściami?
Gdzieś już wspominałam, że cenię sobie konstruktywną krytykę i tak, podczas prac przy następnej powieści potrafi pomóc. Czasami jednak, mam niedoparte wrażenie, że największy krytyk własnej twórczości siedzi bezczelnie w autorskiej głowie i jego uwagi nie zawsze mają cokolwiek wspólnego z konstruktywnym podejściem do rzeczy.