Strona głównaWywiadyWyznaczam sobie codziennie jakiś zakres pracy i muszę ją wykonać, żeby zdążyć...

Ostatnio opublikowane

Wyznaczam sobie codziennie jakiś zakres pracy i muszę ją wykonać, żeby zdążyć z powieścią na czas, wywiad z Anną Sakowicz

Wczoraj opowiadałam Wam o Skrawkach przeszłości, a dzisiaj mam dla Was rozmowę z autorką.

Skrawki przeszłości, w podtytule czytamy, że to Muślinowa saga, z ilu tomów będzie się składać?

Saga będzie się składać z dwóch tomów: pierwszy – „Skrawki przeszłości” obejmuje lata 1928-1939, drugi „Nić przeznaczenia” to lata 1939-1950. Drugi tom ukaże się w kwietniu 2023 r.

Ile mniej więcej poświęciła Pani na napisanie tej książki? A ile trwało zebranie materiałów?

Samo pisanie jednego tomu zajęło mi pół roku, ale książka powstawała dużo wcześniej. Kilka miesięcy zbierałam materiały. Na temat Lidzbarka i Dłutowa nie ma ich bardzo dużo, lecz czasami były trudne do zdobycia. Jedyna lokalna przedwojenna gazeta nie jest dostępna cyfrowo, więc wymagało to spędzenia trochę godzin w czytelni w Toruniu, ale wreszcie się udało. Po śmierci mojej babci znalazłam też sporo dokumentów, które wykorzystałam podczas pisania.

Gdyby mogła Pani przeżyć życie, któregoś ze swoich bohaterów, to kogo by Pani wybrała?

Myślę, że nie zdecydowałabym się na żadnego. Pamiętajmy, że moi bohaterowie żyli w czasie drugiej wojny światowej, a jej nikt nie chciałby doświadczyć. Obecnie jesteśmy świadkami wojny blisko polskiej granicy, czujemy realne zagrożenie eskalacji konfliktu, to wystarczająco paraliżuje i oddziałuje na wyobraźnię. Nigdy nie chciałabym doświadczyć wojny na własnej skórze.

Skrawki przeszłości to opowieść oparta na życiu Pani rodziny. Trudniej się pisze takie historie niż te, które są wyłącznie fikcją literacką?

Na pewno trudniej pod względem emocjonalnym, bo wiem, że niektóre zdarzenia dotyczyły moich bliskich. Opowiadanie ich historii pozwala mi też uświadomić sobie, że były to postaci z krwi i kości, a nie tylko nazwiska na gałązkach mojego drzewa genealogicznego. Ostatnio rozmawiałam z kuzynką o śmierci Walentego. Każda z nas była przy grobie tego chłopca (synka naszej prababci), ale dla każdej z nas był tylko imieniem i nazwiskiem na nagrobku, jednak w powieści stał się chłopcem z krwi i kości, miał marzenia, co pozwala nam bardziej zrozumieć ból pradziadków po jego śmierci. Takie sceny tworzy się trudno, bo niosą ogromny ładunek emocjonalny. Ponadto dochodzi jeszcze autocenzura. Niejednokrotnie zastanawiam się, czego nie powinnam zdradzać. Są przecież w naszej rodzinie historie bardzo intymne, delikatne i choć dotyczą dalekiej przeszłości, to nie wiem, czy mam prawo o nich mówić.

Fot. Justyna Gross

Czy wspominana często wena faktycznie istnieje? Zdarza się Pani pisać pod wpływem chwili, czy raczej jest to konkretna praca w konkretnym czasie?

Myślę, że są lepsze i gorsze dni na pisanie. Staram się pracować systematycznie. Wyznaczam sobie codziennie jakiś zakres pracy i muszę ją wykonać, żeby zdążyć z powieścią na czas. Oczywiście bywa tak, że to co jednego dnia napiszę, to drugiego usuwam, ale myślę, że systematyczność i cierpliwość są ważniejsze niż romantyczna wena.

A po jakie książki Pani chętnie sięga w wolnym czasie? Czy są to głównie powieści obyczajowe?

Z wykształcenia jestem filolożką, więc czytam różne książki, różne gatunki literackie. Kilka dni temu na przykład skończyłam powieść Magdy Knedler „Usta rzeźbiarki” (o Alinie Szapocznikowej), odświeżałam też sobie „Sztukmistrza z Lublina” Isaaca Singera, dziś zamknęłam książkę – Elany Ferrante z cyklu neapolitańskiego, a zaczęłam czytać najnowszą książkę Olgi Tokarczuk „Empuzjon”, przy okazji oczywiście czytam jeszcze opracowania naukowe na temat Lidzbarka, Dłutowa, Iłłowa… Mój wachlarz czytelniczy jest bardzo szeroki. Wczoraj z księgarni odebrałam powieść Nino Haratischwili „Coraz mniej światła”. Czeka mnie więc kolejna uczta czytelnicza.

A co poza pisaniem i czytaniem zajmuje Pani wolny czas?

Uwielbiam jeździć na rowerze, to wietrzy mi głowę, daje możliwość odpoczynku. Lubię też w wolnej chwili szydełkować. Odkryłam tę pasję w czasie pandemii, choć wcześniej nie pomyślałabym, że może mi się to podobać. Kiedy moja mama szydełkowała i robiła na drutach, niejednokrotnie zachęcała mnie, bym spróbowała, ale ja wtedy krzywiłam się i stwierdzałam, że nie mam na tyle cierpliwości. Teraz jestem zachwycona tym, co można wydziergać. Ponadto moją wielką miłością jest teatr, więc jeżeli mam tylko możliwość, chodzę na spektakle. Właśnie dzisiaj udało mi się kupić bilety na krakowskie „Dziady”, więc jestem niezwykle podekscytowana.

Jaka książka zrobiła na Pani w ostatnim czasie duże wrażenie i może ją Pani polecić moim czytelnikom?

Było kilka takich książek w ostatnim czasie, ale na pewno takim numer jeden jest „Wyspa kobiet” Lauren Groff. Dawno nie czytałam tak inteligentnie napisanej książki. Jest to powieść o sile kobiet w patriarchalnym świecie (XII wiek). Bohaterką jest Marie, która obejmuje stanowisko przeoryszy w klasztorze. Koniecznie trzeba przeczytać. To feministyczna powieść o siostrzeństwie, władzy, sile, niezależności i wielkości, w dodatku świetnie napisana. Gorąco polecam!

Czy gdyby teraz zaczynałaby Pani swoją pisarską drogę podjęłaby jakieś inne decyzje, czy zrobiła wszystko dokładnie tak samo?

Trudne pytanie. Dziś mam inną świadomość tworzenia książek oraz rynku wydawniczego. Kiedy zaczynałam pisać, nic o nim nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, jakimi prawami się rządzi. Być może teraz zaczęłabym inaczej, dziesięć lat temu napisałam pierwszą książkę pod wpływem emocji, z „ułańską fantazją”, dopiero potem zaczęłam „odrabiać lekcje” i pracować nad warsztatem. Jednak czy podjęłabym inne decyzje, tego nie wiem. Może dobrze, że nie da się cofnąć czasu. 😊

Najlepsza rada dla debiutantów, jaką mogłaby Pani im przekazać?

Być cierpliwym/cierpliwą i systematycznym/systematyczną.

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane