Strona głównaWywiadyMam nadzieję, że tym razem trochę zaskoczę moich czytelników, oczywiście pozytywnie, wywiad...

Ostatnio opublikowane

Mam nadzieję, że tym razem trochę zaskoczę moich czytelników, oczywiście pozytywnie, wywiad z Agnieszką Krawczyk

Ostatnio opowiadałam Wam o Wyborach serca, czyli trzeciej części serii Leśne Ustronie a dzisiaj zapraszam na rozmowę z autorką.

Leśne Ustronie to trzytomowa seria. „Wybory serca” zamykają tę opowieść. I co dalej? Pracuje już Pani nad czymś nowym?

Tak, oczywiście. Coś się kończy, coś nowego zaczyna. Mój styl pracy wygląda tak, że kiedy pracuje nad jedną serią, już intensywnie myślę nad kolejną, pracuję nad konspektem, zbieram materiały, żeby po krótkim odpoczynku, takim „oczyszczeniu głowy”, wejść w nowy świat. Teraz jest tak samo i mam nadzieję, że tym razem trochę zaskoczę moich czytelników, oczywiście pozytywnie.

Napisała Pani kryminał pod pseudonimem Iga Horn, czy jeszcze planuje Pani coś napisać w tym gatunku?

Ja bardzo lubię pisać kryminały, choć nie ukrywam, że jest to dla mnie – autorki przede wszystkim powieści obyczajowych – wymagający gatunek. Muszę nie tylko wymyślić fabułę z suspensem i zbrodnią, ale i ograniczać się pod względem objętości książki. Więc jest to też ćwiczenie na zwięzłość. Długo pracuję nad taką powieścią, więc pisze je rzadko, co nie znaczy, że nie mam pomysłów na kryminały. Bardzo chętnie napisałabym thriller obyczajowy. Lubię ten gatunek, chętnie go czytam. Interesują mnie zwłaszcza historie zaginięć – jak to się dzieje, że ktoś wychodzi z domu i znika bez śladu? Co się wydarza i czy naprawdę jest możliwe, że nikt nie wie, jak do tego doszło? Może kiedyś sama opowiem historię w tym stylu, kto wie? 

Fot. Julita Pająk

A gdyby miała Pani możliwość napisania książki ze swoim ulubionym autorem lub autorką, to kto by to był?

No tak, skoro przyznałam się, że bardzo cenię obyczajowe thrillery, to powinnam wskazać swoją ulubioną autorkę, czyli Alex Marwood. Chętnie napisałabym wspólną książkę z Kate Morton, autorką „Milczącego zamku” albo z Madleine Miller, autorką „Kirke”, których książki też uwielbiam. Ale tak mówiąc szczerze, to wolę pisać sama. Nie wiem, czy ktoś by się dostosował do mojego trybu pracy. Tych wszystkich notatek, rozpisek, fiszek i uwag na marginesach. Chyba sama najlepiej się w tym orientuję i tak już powinno zostać. Nie bardzo wyobrażam sobie taką wspólną pracę: co kto robi? Kto pisze dialogi, a kto opisy? Dzielimy się po rozdziale, czy po kawałku fabuły? Wszystko uzgadniamy, czy bez przerwy się kłócimy? Ja to jednak jestem taka „Zosia Samosia” i wolę wszystko robić sama i za wszystko odpowiadać indywidualnie. Więc pisanie w duecie jest chyba nie dla mnie.

Który etap pracy nad książką lubi Pani najbardziej, a który najmniej?

Ostatnio się nad tym właśnie zastanawiałam. Chyba najbardziej lubię wymyślanie fabuły, ten całkiem wstępny moment, kiedy to dopiero powstaje, nabiera kształtu, jeszcze nie jest oczywiste. Na tym etapie praktycznie wszystko może się wydarzyć i zmienić. Każda rzecz jest możliwa. To jest kreacja w stadium absolutnie czystym. Wielka niewiadoma, piękny moment. A najmniej? Chyba takie końcowe wygładzanie książki, kiedy już ją przekazujemy do druku i powieść przechodzi finalne korekty. Wtedy czytam ją po raz ostatni i znam prawie na pamięć. Wówczas zaczyna mi trochę brakować dystansu i wiem, że to już czas, że książkę trzeba ostatecznie wypuścić z rąk i oddać ją czytelnikom.

Zagląda Pani na portale z recenzjami i czyta opinie o swoich książkach?

Owszem, przeglądam recenzje. Z pozytywnych bardzo się cieszę, bo są ogromnie przyjemne dla autora, z negatywnych wyciągam wnioski. Zawsze staram się brać do serca uwagi czytelników, analizować to, co im się w moich książkach podoba, a co mniej. No i uczyć się na swoich błędach. Taka informacja zwrotna od odbiorców jest dla autora bardzo ważna, bo to znaczy, że książka żyje, ktoś się nią interesuje. W dzisiejszych czasach ten odbiór jest szybki i żywy, myślę, że kiedyś autor nie mógł na to liczyć. Teraz mamy też dużo częstszy i łatwiejszy kontakt ze swoimi czytelnikami. Znamy ich i lepiej wiemy, co sądzą o naszych książkach. Moim zdaniem to bardzo dobrze, bo autor nie działa w oderwaniu od świata czytelniczego, jest z nim ściśle związany i to trochę taki system połączonych naczyń.

Gdzie będzie można się z Panią spotkać w najbliższym czasie? Są już ustalone daty spotkań autorskich?

Tak, w najbliższym czasie wyjeżdżam na trzy spotkania w województwie łódzkim: 19 października do Łodzi, 20 października do Klonowej i 21 października do Lgoty Wielkiej, a tydzień później będę na targach książki w Krakowie: 29 października na stoisku Wydawnictwa Filia o godz. 11.00 i 30 października o 15.00 na stoisku Muzy.

Fot. Julita Pająk

Bez jakich trzech rzeczy nie mogłaby się Pani obejść?

Tylko trzech? Żartuję oczywiście, bo staram się minimalizować ilość potrzebnych rzeczy, ale gdybym miała wskazać trzy, to chyba bez spacerów, książek i oglądania wystaw sztuki.

A gdyby miała Pani wylądować na bezludnej wyspie z tylko jedna książką, to którą by Pani wybrała?

Ze względów praktycznych poleciłabym tutaj dwutomowe – choć miała być jedna książka – wydanie „Tajemniczej wyspy” Juliusza Verne’a. Bohaterowie wylądowali na bezludnej wyspie i musieli nauczyć sobie radzić. Dzięki umiejętnościom jednego z rozbitków, inżyniera zresztą, doskonale im poszło, więc ta książka jest podręcznikiem przetrwania w trudnych okolicznościach. A tak poważnie, to nie wiem, czy jedna książka by mi starczyła, jeśli pobyt miałby trwać długo. Może więc jakiś czytnik na baterie słoneczne? To byłoby chyba wyjście z sytuacji!

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane