Strona głównaWywiadyWe mnie jest trochę przekory, nie potrafię lukrować tej swojej książkowej rzeczywistości,...

Ostatnio opublikowane

We mnie jest trochę przekory, nie potrafię lukrować tej swojej książkowej rzeczywistości, wywiad z Joanną Kruszewską

Wczoraj opowiadałam Wam o książce Pomimo wszystko, a dzisiaj zapraszam na rozmowę z autorką.

„Pomimo wszystko” to dosyć gorzki obraz rodziny, kiedy zrodził się w Pani pomysł na tę historię?

Historia pojawiła się już dawno, dobrych kilka lat wcześniej, ale najwyraźniej musiała dojrzeć, dotrzeć się w szczegółach. Na samym początku była problemem rodzin wysiedlonych podczas tworzenia Zalewu Siemianówka. Trafiłam na kilka reportaży, między innymi „Posłuchaj jak ziemia płacze”. Czytałam spisane wspomnienia mieszkańców Łuki, Bołtryk czy Rudni. Później pojawiły się postacie, już te moje, całkowicie fikcyjne. Czy gorzki obraz rodziny… Nie wiem. Wiem, że jak żadna, ta również, nie daje się odmalować w jedynie pastelowych kolorach, że zawiera w sobie całą paletę odcieni. Czy smaków, jeśli już o gorzkim mowa 😉 W moim jednak, autorsko subiektywnym przekonaniu, nie więcej tu goryczy niż wszędzie naokoło. Może zbyt rzeczywiste te relacje, może wypadałoby czasami dodać więcej bajkowego klimatu, czegoś co będzie się czytać lekko i przyjemnie. Ale we mnie jest trochę przekory, nie potrafię lukrować tej swojej książkowej rzeczywistości. Moi bohaterowie raczej lekko nie mają, zawsze jednak potrafią wyjść, czy samodzielnie, czy z pomocą najbliższych, z opresji. Piszę zgodnie z zasadą, że nic nie trwa wiecznie, ani szczęście, ani jego przeciwieństwo. Piszę o rzeczach, które kształtują charakter, dzięki którym nabiera się siły, by pokonywać napotykane na drodze przeciwności. I w „Pomimo wszystko” są osoby, które doskonale wiedzą, że w każdej sytuacji mogą na siebie liczyć. To według mnie jest ważne.

Czy bohaterowie „Pomimo wszystko” mają swoje pierwowzory w rzeczywistości?

Postacie składają się na pewno z wielu napotkanych osób, ale cząstki są tak niewielkie, że złożone w całość tworzą zupełnie nieznane mi osoby. Nie sposób przypisać ich komuś konkretnemu, powiedzieć o, Aneta to koleżanka z czasów studiów, chociaż… gdyby tak się głębiej zastanowić, to rzeczywiście akurat ona znajduje swój odpowiednik w rzeczywistości 🙂 Tak samo bezbłędny, ułożony, a przy tym naprawdę koleżeński i nie robiący najmniejszych problemów, gdy trzeba było użyczyć obszernych i wyczerpujących notatek z wykładów 😉 Serdeczne pozdrowienia dla Olgi. Czyli nieco zweryfikuję początek. Jeśli moi bohaterowie mają swoje pierwowzory, to najczęściej są przeze mnie zupełnie nieuświadomione. Poddawać analizie każdego z osobna… Może kiedyś 😉

Do którego z bohaterów jest Pani najbliżej? Z którym z nich mogłaby się Pani zaprzyjaźnić?

Chyba do Barbary. Odpowiada mi jej charakter, zadaniowe podejście do życia. Chwilami, pisząc o niej, myślałam z lekką zazdrością, że też bym tak chciała. W chwilach, kiedy jest źle, pamiętać o tych dobrych zdarzeniach, zadzierać głowę i ruszać do przodu, nieważne co by się nie działo. Imponowała mi jej siła. Z drugiej strony doskonale potrafiłam zrozumieć słabość, która trzymała obie siostry z dala od siebie przez tyle lat. Kobieta niejednoznaczna, gadająca sama ze sobą… Tak, do niej byłoby mi najbliżej 🙂

Ile mniej więcej pracuje Pani nad daną książką?

Składa się z dwóch etapów. W pierwszym powstaje pomysł, sunie sobie niespiesznie i mocuje się ze mną, przekonując, że jednak dobry jest, wart zastanowienia i rozwinięcia. Gdy już zmęczona analizowaniem wszystkich za i przeciw stwierdzam, a trudno, najwyżej nic z tego nie wyjdzie, optymistycznie jak zawsze ;), wówczas podejmuję decyzję. Zaczynają powstawać postacie. Wyłaniają się najpierw nieśmiało, nieokreślone, zupełnie niewyraźne. Z czasem zyskują charakter, wygląd, podejście do życia, zasady lub ich zupełny brak. Dochodzi do tego zbieranie materiałów. I dopiero gdy wszystko już nabiera realnych kształtów, siadam do pisania. Oba etapy razem to mniej więcej rok, czasami dłużej, innym razem krócej. Samo pisanie, w zależności od czasu, którym dysponuję i na jak wiele innych rzeczy muszę go podzielić. Najszybciej napisana książka to „Małe wojny”: cztery tygodnie.

Ma Pani już wypracowany jakiś schemat działania? Trzyma się Pani konkretnego planu powieści czy raczej pisze pod wpływem chwili?

Jak bardzo bym się nie starała trzymać ustalonego planu, zawsze mi się rozjeżdża. Rozpisany od A do Z, często już na samym początku zmienia sobie w dowolny i całkiem beztroski sposób kolejność, modyfikuje się sam, według własnego widzimisię 😉 Na początku byłam bardzo zdeterminowana, żeby trzymać się tego pierwotnego, ale szybko okazało się, że to co piszę, mnie samej średnio odpowiada, jest bez życia, jakieś takie na wskroś sztuczne, jednym słowem: to nie to, co być powinno. Teraz więc ustalam ogólny zarys, ale to, co pomiędzy, pisze się samo, pod wpływem chwili.

Fot. archiwum prywatne

Kiedy pierwszy raz zrodził się w Pani pomysł napisania książki? Czy może już od dziecka chciała Pani zostać pisarką?

Chyba od dziecka. Oczywiście nie w postaci kategorycznego sposobu na życie, raczej w nieśmiałych marzeniach, marzeniach z gatunku tych, co to spełniać się raczej nie mają prawa. Są tak bardzo poza zasięgiem, tak odległe i nieprawdopodobne, że dobrze jest o nich myśleć, ale lepiej się do nich za bardzo nie przyzwyczajać.

Co jest najtrudniejsze w życiu pisarki?

Cała niepewność związana z aktualnie pisaną powieścią. Taka moja osobista i niekoniecznie związana tylko z pisaniem bolączka. Brak pewności i swoistego obiektywizmu. Do tego dobrze byłoby dodać jeszcze żonglowanie wolnym czasem, którego z dnia na dzień zdaje się ubywać, pogodzenie wszystkich obowiązków, zarówno obu zawodowych, domowych, towarzyskich i chęci wygospodarowania chociaż chwili dla siebie. Ale udaje się, a ja z roku na rok utwierdzam się w przekonaniu, że jednak warto.

A po jakie książki Pani chętnie sięga w wolnym czasie?

Takie, od których nie mogę się oderwać. Gatunek nie ma znaczenia, jeśli jest w stanie odciąć mnie od rzeczywistości to z nią zostaję. Ostatnio czytany „Kafka nad morzem”, kolejna z książek Murakamiego, która zabrała mnie w całości w swój świat. „Miasto ślepców” Saramago, Karpowicz i jego „Sońka”, Cabré, Zafón, Marquez.. Nieoczywiste, wielowymiarowe. Takie, które zostają ze mną na dłużej, po których trzeba chwilę odczekać, zanim sięgnie się po następną książkę. Tak, jakby jeszcze rozlegało się echo oklasków po wyjątkowo dobrym spektaklu. Trzeba dać mu wybrzmieć do końca. Do absolutnej ciszy, do ostatniej towarzyszącej jej myśli. I dlatego chyba, że jest ich tak dużo, tych przeczytanych i tych, na które jeszcze nie miałam szczęścia trafić, ale czekają, dlatego też nie ma takiej, która mogłaby zyskać tytuł mojej książki życia.

Jakie trzy rzeczy zabrałaby Pani na bezludną wyspę?

A nie. Jednak wolałabym nie. Jeśli już to poproszę ludną, w sensie zaludnioną wyspę.

Pisze Pani aktualnie coś nowego, jeśli tak to może zdradzić kiedy możemy się spodziewać nowej książki?

Pierwszy etap, czyli zbieranie materiałów, tworzenie ciągu dalszego „Pomimo wszystko”, ale tutaj, jak zawsze zresztą, zostawiam sobie dość spory margines pod tytułem – chciałabym, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy.

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane