Strona głównaWywiadyZawsze marzyłam, żeby pisać książki, ale obawiałam się, że jak urodzę dzieci,...

Ostatnio opublikowane

Zawsze marzyłam, żeby pisać książki, ale obawiałam się, że jak urodzę dzieci, to nie będzie to możliwe. Okazało się jednak, że moje książki rodziły się razem z dziećmi, wywiad z Magdaleną Genow

Ostatnio opowiadałam Wam o książce Złodziejka matek, a dzisiaj zapraszam Was na rozmowę z Magdaleną Genow.

Złodziejka matek to powieść niezwykle dopracowana i przemyślana, jak długo ją pisałaś?

Najstarsze zdanie w książce ma pięć lat, ale ciężko powiedzieć, że pisałam ją aż tyle. Na pewno tyle trwał proces myślowy. A może właśnie najwięcej powstaje, kiedy nie piszemy książki, a mielimy ją w głowie? Kiedy obserwujemy innych ludzi i szukamy ścinków rzeczywistości do opisania? Dużo czasu spędziłam na kobiecych grupach wczytując się we wpisy młodych matek, które po urodzeniu dziecka nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości. Te historie były moją inspiracją. Pisałam ją też uczestnicząc w kręgach kobiet – zapamiętywałam emocje, która mi towarzyszyła, kiedy jakaś kobieta, która z początku wydawała się być chodzącą zajebistością stwierdzała, że od czasów porodu nie uprawiali z mężem seksu. To było dla mnie ciekawe – nasza zewnętrzna pierwsza ocena i brutalna chwila prawda. Na takich biegunach budowałam swoją opowieść, która chciałam, aby wywoływała właśnie taką emocję lekkiego szoku.

Pierwsze drafty powstawały na komórce. Doszło wręcz do tego, że nie potrafiłam usiąść przed białą kartką worda i zacząć pisać. Do dziś mnie to paraliżuje. Jakbym miała przed sobą mur. Jeśli długo nie pisałam, książka upominała się o mnie sama. Potrafiłam się wybudzić w środku nocy i nie móc zasnąć dopóki nie wstałam i nie poszłam zapisać sceny. Potem mogłam spać dalej.

Matka. Co jako pierwsze przychodzi Ci na myśl słysząc to słowo? 

Dużo mam skojarzeń i nie zawsze myślę o tym najbardziej oczywistym z moją mamą, bo chyba zawsze nawet jako matki, w pierwszym odruchu widzimy swoje mamy. W książce pojawiają się ich różne odmiany: „matka drzew” czy „matka octowa” – nie są to pojęcia wymyślone przeze mnie, ale wykorzystałam je, aby opowiedzieć macierzyństwo trochę z innej perspektywy. Matki są teleportami, które sprowadzają nas na świat. Są tajemnicą w tym śledztwie, w którym chodzi, teraz będzie górnolotnie, o znalezienie odpowiedzi na pytanie o sens istnienia.

A jak Ciebie jako kobietę zmieniło macierzyństwo?

Miałam wrażenie, że urodziłam się na nowo – tym razem jako matka, i to nie tylko matka moich dzieci – mocno też utożsamiam się z matką naturą. Razem z dziećmi rodzi się lęk, także o ich przyszłość. 

Zawsze marzyłam, żeby pisać książki, ale obawiałam się, że jak urodzę dzieci, to nie będzie to możliwe. Okazało się jednak, że moje książki rodziły się razem z dziećmi. Pierwsza „Bułgaria. Złoto i rakija” na drugim macierzyńskim, a „Złodziejka matek” jako owoc doświadczeń macierzyńskich moich, bliskich mi kobiet i historii zasłyszanych, podsłuchanych, wymyślonych czy ukradzionych. Dopóki nie zostałam matką ten temat by mnie nie interesował. „Moje książki to moje dzieci, choć nie jestem ich matką” – to powiedziała jakaś pisarka, ale nie mogę odnaleźć źródła cytatu. Bycie matką jest doświadczeniem z jednej strony metafizycznym, a z drugiej bardzo przyziemnym i wyczerpującym fizycznie.

Co według Ciebie jest najtrudniejsze w byciu matką we współczesnym świecie?

Ciężko znaleźć azymut. Nieustannie jesteśmy bombardowane nowymi koncepcjami wychowawczymi, nasze matki i babki inaczej wychowywały dzieci – na tej linii często dochodzi do sporów. Ja nauczyłam się odpuszczać. Moja mama kiedyś pokazała mi podręcznik, z którego korzystała, kiedy się urodziłam. Wypisano tam godziny karmień i wyboldowano, aby nie brać na ręce dziecka, kiedy płacze. Mojej mamie musiało być bardzo trudno. Wychowywała mnie w obcym kraju, którego języka wtedy nie znała.

Młode matki w Polsce są bardzo często oceniane – nie tolerujemy małych dzieci w przestrzeni publicznej – wiele kobiet, z którymi rozmawiałam doświadczało izolacji związanej z lękiem przed tym, że nie poradzą sobie z niemowlakiem w jakiejś sytuacji, w którą będą zaangażowani też obcy ludzie.

Myślę, że przeglądamy się w szkiełku telefonu jak w lustrze i to społeczne oko sprawia, że czujemy się gorszymi rodzicami od innych. Bardzo lubię spędzać czas z innymi mamami na ławeczkach przy piaskownicach, rozmawiać godzinami i obserwować jak dzieci ganiają się po podwórku. W przeciwieństwie do mojej bohaterki Emmy – żyję bardzo stadnie i te chwile pozbawione efemerycznej cyfrowości są moim paliwem.

Skąd pomysł na Złodziejkę matek, co było impulsem do napisania takiej powieści?

Chciałam napisać inną książkę. Rozpisałam konspekt, ale temat katastrofy klimatycznej, tego, w jakim świecie będą żyć nasze dzieci, nie opuszczał mnie. Przeczytałam chyba wszystkie dostępne na rynku pozycje o zmianach klimatu, pochłaniałam dużo książek przyrodniczych i te wątki mocno mi się łączyły z macierzyństwem w Polsce w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. W pierwszym drafcie miałam tylko wątki współczesne, ale mojej bohaterce brakowało głębi, wydawała się być jak Emma Bovary – miała wszystko, a narzekała. Dlatego rozpisałam jej postać od dzieciństwa na poznańskiej Wildzie szalonych lat 90. To były chyba najprzyjemniejsza część pracy – robiłam katalogi artefaktów lat 90., znalazłam na jakimś blogu informację o kartach telefonicznych, którymi można dzwonić do przeszłości. Wykorzystałam go w książce i ta część „Złodziejki matek” jest jak jeden długi telefon do przeszłości.

A kiedy Ty postanowiłaś, że zostaniesz pisarką. Czy to było dziecięce marzenie, czy jednak świadoma, dorosła decyzja?

Pisałam dziennik o dziesiątego roku życia, dzień w dzień do końca liceum. Potem pisałam blogi, pracowałam jako dziennikarka internetowa. Pisanie zawsze było dla mnie najważniejsze.

To mój sposób amortyzowania rzeczywistości. Nie wiem czy będę zawsze publikować, bo to zależy od wielu czynników, ale wiem, że będę zawsze pisać. Pierwszą książkę w naszej rodzinie napisała moja siostra, kiedy długo leżała w szpitalu. Wszystkie pielęgniarki z oddziału przeczytały. Mój brat też opublikował książkę eseistyczną. Może to u nas rodzinne. Nasz tato, kiedy mama wysyłała go po chleb zapominał o chlebie i przynosił nową książkę. Z czasem zaczął ukrywać nowe zakupy, bo mama zakazywała mu zakupu nowych.

Złodziejka matek to Twoja pierwsza powieść, pracujesz już nad czymś nowym. Uchylisz rąbka tajemnicy?

Dostałam Stypendium Twórcze Miasta Poznania na napisanie powieści, która dzieje się w powojennym Poznaniu, a jej kulminacją są strajki w Czerwcu 56′. Z początku planowałam zacząć akcję po wojnie, ale podczas researchu nagrywając przejmujące historie ostatnich świadków, doszłam do wniosku, że muszę zacząć od wojny, a dokładniej od wakacji 1939. Druga wojna światowe jest dobrze opowiedziana, ale mało jest perspektywy Wielkopolan, którzy stali się częścią Kraju Wartu i o tym chciałabym opowiedzieć. Interesuje mnie też zachowanie zwierząt. Kiedyś badałam ten temat w kontekście wojny w Jugosłowii – podczas bombardowań niedźwiedzie uciekały z południa do Słowenii, dlatego w tym kraju wzrosła ich populacja. Czytam właśnie książkę „The role of birds in world war two. How ornitology helped to win the war”.

W międzyczasie dostałam ofertę od wydawcy z propozycją napisania książki reporterskiej o Wielkopolsce, więc obawiam się, że powieść będzie musiała trochę poczekać, ale obiecuję, że nie pięć lat!

Czytasz recenzje swoich książek. Czy jeśli pojawia się krytyka to działa ona na Ciebie motywująco, czy wręcz przeciwnie?

Po premierze „Bułgarii. Złota i rakii” strategia była taka, że mogę raz na rok wejść na Lubimy czytać, aby przejrzeć recenzję. Wolałam zachować dystans. W przypadku „Złodziejki matek” jest inaczej – śledzę recenzje na bieżąco. Może mam już większy dystans? Zrobiłam sobie takie ćwiczenie, które przypomina pracę z cieniem – napisałam sama krytyczną recenzję mojej książki, a potem ją spaliłam. Doszłam przy okazji do wniosku, że bardziej niż krytycznej recenzji, obawiam się ich braku, bo jak powiedziała niedawno Paulina Małocheb w wywiadzie z Wojciechem Szotem: ” „Dzisiaj zabija się autorów nie ostrą krytyką, a przemilczeniem. Jeśli jest o tobie cicho, to cię nie ma, nie istniejesz”.

A prywatnie jaką jesteś czytelniczką. Co musi mieć książka, aby Cię zachwycić. I oczywiście jaka zdradź jaka książka Cię ostatnio zachwyciła.

Bardzo lubię książki pisane w stylu konfesyjnym, w pierwszej osobie, chyba, dlatego sama zdecydowałam się na taką formę narracji. Ostatnio przeczytałam „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver. Świetna powieść, która mocno ze mną rezonowała. Myślałam czytając ją o moich koleżankach z dzieciństwa, które podobnie jak Demon, nigdy nie były nad morzem. Podobała mi się też „Yellowface” Rebecci F. Kuang – intrygująca satyra na rynek książki, która była mi szczególnie bliska, bo znam ten świat od środka.

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane