Strona głównaWywiadyNatchnienie to przede wszystkim dobry pomysł na książkę, na który wpadam w...

Ostatnio opublikowane

Natchnienie to przede wszystkim dobry pomysł na książkę, na który wpadam w najróżniejszych okolicznościach, wywiad z Agnieszką Krawczyk

Ostatnio opowiadałam Wam o Uzdrowicielce, a dzisiaj zapraszam Was na rozmowę z autorką.

Zna się Pani na ziołach? Skąd czerpała Pani wiedzę pisząc ten cykl?

Jestem zielarką-amatorką. Bardzo interesuję się botaniką, a przede wszystkim ziołami. Gromadzę różne zielniki i klucze do oznaczania roślin, lubię sprawdzać, z czym mam do czynienia, i jakie roślina ma właściwości. Nie mówiąc już o tym, że zielniki, zwłaszcza stare, są przepięknie ilustrowane. W swoich zbiorach mam np. ponad stuletnie angielskie wydanie przewodnika po roślinach wiosennych z, po prostu bajecznymi, kolorowymi rysunkami kwiatów. Przygotowując się do pisania tej serii, jeszcze pogłębiłam tę wiedzę, ale była to dla mnie prawdziwa frajda.

Patrząc na podział na miesiące ujęte w każdej części, zakłada Pani trzy tomy? Czy to jeszcze nie jest postanowione? I czy w takim razie trzecia część aktualnie się pisze?

Tak, seria jest zaplanowana na trzy tomy, każdy z nich obejmuje cztery miesiące. Więcej części nie planuję. Ostatnią już skończyłam, teraz musi chwilę „odpocząć” ode mnie (a ja od niej!) i wkrótce zabiorę się do czytania jej i poprawiania. Ten ostatni tom ukaże się jesienią i już serdecznie zapraszam do lektury – mogę obiecać, że wiele się wydarzy w fabule.

Która z postaci tej serii jest Pani najbliższa? Mnie ujęła postać Zazuliny, ma ona swój pierwowzór wśród znanych Pani osób?

Myślę, że najbliższą osobą jest dla mnie Zośka, główna bohaterka tej serii. Dałam jej sporo własnych przemyśleń na temat życia, tego co dla nas ważne, trochę wątpliwości, które targają każdym z nas, niepewności i nadziei. Wydaje mi się, że dzięki temu ta postać zyskała na prawdziwości i jest plastyczna. Chciałam, żeby Zośka była dla czytelnika osobą z krwi i kości, a nie tylko „napisaną” i wymyśloną bohaterką. Ale oczywiście sympatyzuję bardzo z bohaterami takimi jak wróżbiarka, zielarka i znachorka w jednym, czyli Zazulina, lub zafascynowany drzewami Antoni Szeptyna. To postaci, które uosabiają mądrość i moc natury. Są silnie związani z miejscem, w którym żyją, bogaci doświadczeniem, obdarzeni wielką intuicją. Wiedzą wszystko i widzą wszystko. Zazulina to dodatkowo taka symboliczna „pamięć” – osoba, która przechowuje wiele zatartych już historii, przepisów i wierzeń miejscowych. Antoniego nazwałabym z kolei „opowieścią” – człowiekiem, który wiele w życiu doświadczył i zbudował dzięki temu własną filozofię, w jego przypadku opartą na zrozumieniu i potrzebie wybaczania. Oboje są dla bohaterki – Zośki – duchowymi przewodnikami, ludźmi, którzy mogą wskazać drogę, coś wyjaśnić lub usystematyzować, ale nie narzucają się ze swoimi radami. Bardziej towarzyszą Zośce w jej wędrówce przez świat, niż nakazują jej jakiś konkretny wybór. Myślę, że każdy z nas chciałby mieć tego rodzaju przewodników: otwartych, mądrych, a jednocześnie stojących trochę z boku. I odpowiadając na pytanie – żadna z tych postaci nie ma swego odpowiednika wśród rzeczywistych osób. Zawsze wymyślam moich bohaterów, choć nie kryję, że często inspirują mnie czyjeś cechy charakteru, czy zachowania, ale zawsze jest to wypadkowa wielu różnych osobowości, a nie opis jednego konkretnego człowieka.

Od początku zakładała Pani, że to będzie cała seria?

Tak, od początku planowałam trzy tomy tej opowieści i tak ją sobie rozpisałam. Ponieważ ja, przystępując do pracy nad każdą kolejną serią, czy pojedynczą książką, opracowuję szczegółowy plan. Uważam, że na etapie streszczenia można doszlifować szczegóły opowieści, przemyśleć, czy fabuła jest logiczna, wydarzenia wynikają z siebie i nic się nie gubi w toku opowiadania. Takie planowanie jest dla mnie dużym ułatwieniem i zapewnia mi pisarski spokój.

Ile średnio poświęca Pani czasu na pisanie w ciągu dnia? Ma Pani określony rytm dnia i swoje pisarskie „rytuały”?

Staram się nie przekraczać ustawowych ośmiu godzin dziennie, ale zdarza mi się, że piszę dłużej, zwłaszcza na ostatnim etapie, kiedy już kończę powieść. Początki są trudniejsze, wymagają mobilizacji. Piszę codziennie, żeby nie wyjść z toku mojej historii, tego wykreowanego świata, bo zauważyłam, że jeśli mi coś przeszkodzi i muszę odłożyć tekst na dłużej, to potem na nowo muszę wejść w atmosferę tej historii, odnaleźć nastrój. Dlatego nie zdarza mi się pisanie dwóch książek w tym samym czasie – jedną kończę, odpoczywam chwilę i zabieram się za kolejną. Rytuałów pisarskich nie mam, nie słucham też przy pisaniu muzyki, bo mnie to jednak trochę rozprasza, natomiast, gdy już poprawiam gotowy tekst, często mi towarzyszy jakaś płyta, zwykle jest to muzyka filmowa.

Czy każda kolejna premiera to silne emocje, czy już się Pani przyzwyczaiła i nie są to duże przeżycia?

O tak! Każda premiera, to jak dla aktora wejście na scenę w nowym spektaklu. Jest trema i mocne przeżycie. Jak czytelnicy odbiorą książkę, czy im się spodoba? Czy powiedziałam wszystko, co chciałam w niej zawrzeć? Kiedy książka pojawia się w sprzedaży, staje się niejako „własnością” moich czytelników, ja już nie mam na nią wpływu, żyje swoim życiem. Ten moment jest dla mnie piękny i emocjonujący. Zawsze jestem ciekawa, czy ta książka coś Państwu dała? Czy przyniosła jakąś ożywczą myśl, dobre uczucie?

A po jakie książki sięga Pani prywatnie?

Czytam najrozmaitsze książki. Lubię beletrystykę, ale koniecznie taką „z tajemnicą”, powieści, w których jest zagadka, niekoniecznie kryminalna, ale np. jakiś sekret z przeszłości. Bardzo lubię biografie, czytam dużo opracowań historycznych. Uwielbiam kryminały i thrillery obyczajowe. Rzadko sięgam po fantastykę, choć kiedyś był to mój ulubiony gatunek. Ze względu na osobiste zainteresowania czytam również o sztuce. Nie wyobrażam sobie dnia bez lektury – mam duży księgozbiór własny, kupuję e-booki i dodatkowo korzystam z biblioteki.

Ma Pani książki, do których lubi Pani wracać?

Oczywiście! Jest sporo takich książek, które czytałam po wielokroć i często do nich wracam. Na przykład powieści moich ulubionych autorów Johna Irvinga i Carlosa Ruiza Zafóna. Wiele razy przeczytałam „Władcę Pierścieni” Tolkiena, „Imię róży” Eco, czy klasykę np. „Czarodziejską górę” Manna.

Dużo mówi się o wenie w kontekście pisania. Faktycznie istnieje, czy jest tylko ciężka praca?

Powinnam w tym momencie powiedzieć coś o Muzie, która siada mi na ramieniu i szepcze do ucha, kiedy piszę. Niestety nie mam takiej Muzy i nikt mi nie szepcze 😊 Natchnienie to przede wszystkim dobry pomysł na książkę, na który wpadam w najróżniejszych okolicznościach. Na przykład zainspiruje mnie jakiś przedmiot, miejsce, czy wydarzenie. Dużo takich konceptów spływa na mnie podczas spacerów, kiedy mam absolutnie oczyszczoną głowę. A wena? Pojawia się, gdy wszystko jest na swoim miejscu, plan zostaje dopracowany, a ja siadam do pracy. Kiedy mam już swoją koncepcję całości, wiem, że obmyśliłam ją dokładanie, to zwyczajnie nie mogę się doczekać, żeby wreszcie zacząć pisać i to określam mianem weny. Takie poczucie, że to co wymyśliłam, jest fajne i ma sens. Nie nazywam swojej pracy „pracą” właśnie. Dla mnie pisanie wciąż jest pasjonującą przygodą, która przynosi mi frajdę, i w której szukam zadowolenia. Oczywiście jest to zajęcie, które wymaga dyscypliny i pracowitości, ale ja to uważam za wielki plus. Wydaje mi się, że jestem dobrze zorganizowana, więc taki tryb – kiedy sama wyznaczam sobie zadania i je realizuję, bardzo mi odpowiada.

Jest Pani wymagającą czytelniczką? Co musi mieć książka, aby zrobiła na Pani wrażenie?

Nie wiem, czy jestem wymagająca, ale szukam w książkach czegoś, co mnie zachwyci. Być może jest to podobny sposób postrzegania świata, jakaś szczególna atmosfera, która mi odpowiada? Najbardziej lubię książki, które wciągają mnie od początku, czarują klimatem, uwodzą stylem. Taką książką była dla mnie „Tajemna historia” Donny Tartt, a ostatnio „Nocny pociąg do Lizbony” Pascala Merciera. To powieści, w których zarówno fabuła (pełna sekretów, niedopowiedzeń i pola do popisu dla czytelnika) jest interesująca, jak i warsztat autorów budzi najwyższy podziw. Bardzo chciałabym tak pisać!

Pamięta Pani swoje początki jako pisarki? Co było najtrudniejsze?

Moi największym problemem na początku było to, że nie mogłam dokończyć żadnej pisanej powieści. Chyba nie miałam wówczas wystarczającej determinacji i wiary w siebie. Kiedy już jedną wreszcie skończyłam, zaczęłam się rozglądać za wydawcą. Przeczytałam wszystkie możliwe porady na forach internetowych dla początkujących twórców i postępowałam zgodnie z nimi. Radzono tam, aby dobrze poznać profil wydawniczy firmy, do której chce się wysłać swoją pracę, bo być może np. nie przyjmują literatury polskiej, albo takiej w konkretnym gatunku. Potem sukcesywnie wysłać tekst, no i czekać, mając świadomość, że odpowiedź może nigdy nie nadejść. Ja najbardziej chciałam wydać książkę w wydawnictwie świetnej polskiej pisarki (już niestety nieżyjącej) Moniki Szwai, czyli w SOL-u. Tam wysłałam książkę w pierwszym wyborze. I jeszcze do dwóch innych. SOL odezwał się do mnie po dwóch dniach, drugie wydawnictwo po tygodniu, a trzecie – nigdy. Jak więc widać, miałam bardzo szczęśliwy początek, jakiego życzę wszystkim, którzy zaczynają pisać.

Jakie rady mogłaby Pani udzielić młodym, debiutującym pisarzom?

Przede wszystkim, żeby się nie zniechęcali. Zarówno na etapie pisania książki, co dla osób początkujących jest wyzwaniem i prawdziwą szkołą warsztatową, bo zazwyczaj wiemy, co chcemy opowiedzieć, ale kiedy przystępujemy do pisania, pojawia się szereg wątpliwości i trudności, jak i wydania. Może się tak zdarzyć, że nasza powieść nie spodoba się, zostanie odrzucona. Wtedy nie należy się załamywać, pisać po prostu dalej. Uważam, że najważniejsze jest, aby wierzyć w siebie i wybór swojej drogi. Jeśli jest nią pisanie – trzeba konsekwentnie dążyć do celu i spełniać swoje marzenia. Dobrze jest też brać udział w konkursach na opowiadanie, czy inne formy literackie, a także uczestniczyć w warsztatach pisarskich. Ja sama brałam udział w takich warsztatach przed laty, podczas Festiwalu Kryminału we Wrocławiu i bardzo sobie je chwalę. Nie tylko dlatego, że uczyłam się od poczytnych pisarzy, ale wszyscy warsztatowicze byli autentycznie zainteresowani pisaniem i z chęcią czytali też to, co napisali inni. Chyba nie ma nic lepszego niż dziesięć osób, które z pełnym zaangażowanie dyskutują o naszym tekście, wskazując mocne i słabe strony. Oczywiście, polecam tutaj, żeby wyrobić w sobie odporność na krytykę, bo czasami nasze „ukochane” opowiadanie nie znajduje uznania w czytelnikach. Doradzam, aby nie brać uwag do siebie, tylko skupić się na możliwościach jakie to nam daje, czyli dopracowaniu własnego pomysłu do perfekcji. To procentuje!

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane