Strona głównaWywiadyWtedy czujesz, że cały czas idziesz do przodu. Że się rozwijasz. Że...

Ostatnio opublikowane

Wtedy czujesz, że cały czas idziesz do przodu. Że się rozwijasz. Że nie stoisz w miejscu. To świetne uczucie, wywiad z Anną Szczypczyńską

Jakiś czas temu pisałam Wam o nowej książce Anny Szczypczyńskiej, a dzisiaj zapraszam na rozmowę z autorką.

Kiedy zrodził się pomysł, aby napisać książkę? Jak to się wszystko zaczęło?

Pisałam od zawsze. Moja pierwsza książka powstała w trzeciej klasie podstawówki i opowiadała losy butów narciarskich. Tata pomógł mi do niej zrobić ilustracje. W podstawówce pisałam wiersze, w liceum opowiadania, a w klasie maturalnej, zamiast powtarzać materiał, siedziałam do późnych godzin nocnych i pisałam swój pierwszy dramat na zewnętrzny konkurs dla dorosłych. Nawet dostałam za niego wyróżnienie! Choć chyba na zachętę, bo prawdopodobnie byłam najmłodszą uczestniczką.

Pomysł na „Dzisiaj śpisz ze mną” powstał jeszcze na studiach. Z tamtego okresu też pochodzi ten tytuł, więc długa we mnie leżakował.

Zaczęłaś pracę nad Zostań u mnie na noc niedługo po debiucie, czy po paru latach?

Nie, nie. Pracę nad „Zostań u mnie na noc” zaczęłam po czterech latach od debiutu, ale tuż po premierze „Dzisiaj śpisz ze mną” wiedziałam, że to nie moje ostatnie spotkanie z Niną, Maćkiem i Jankiem. Chciałam dać czas swoim bohaterom, by dojrzeli i przede wszystkim dać czas sobie na to, bym dojrzała jako pisarka.

Czy w zawiązku z tym ponownie czytałaś swój debiut, by wrócić do świata bohaterów?

Oczywiście! Wiele razy. Wróciłam też do notatek, które zrobiłam lata temu, nim siadłam do pisania „Dzisiaj śpisz ze mną”. Oczywiście głośno wzdychałam, gdy czytałam niektóre fragmenty, bo wiem, że dziś napisałabym to inaczej, ale to bardzo miłe doświadczenie. Wtedy czujesz, że cały czas idziesz do przodu. Że się rozwijasz. Że nie stoisz w miejscu. To świetne uczucie.

Zdradziłaś, że pojawiasz się w filmie Dzisiaj śpisz ze mną, jak wspominasz to doświadczenie?

Choć pierwsze rozmowy o ekranizacji zaczęły się ponad dwa lata temu, mam wrażenie, że dopiero wtedy, gdy dojechałam na plan do Konstancina i zobaczyłam dom, który ma być domem Niny Szklarskiej, te wszystkie wozy, sprzęt i około setki ludzi na planie, zrozumiałam, że to się dzieje naprawdę. Że kiedy pięć lat wcześniej, zamykałam się w łazience i pisałam na podłodze (mieliśmy maleńkie mieszkanie, a moja córka nawet nie skończyła dwóch lat), nie zdawałam sobie sprawy, że to się tak potoczy. Wtedy, nie byłam nawet pewna, czy komukolwiek pokażę ten tekst. Czy będę mieć odwagę, by wysłać go do wydawnictwa. Ale pisałam, bo czułam, że chcę to zrobić. Że ten pomysł siedzi we mnie od lat, a ja ciągle go odkładam na później, bo kolejna przeprowadzka, bo ciąża, bo ultramaraton. Zawsze miałam wymówkę. W końcu dotarło do mnie, że w życiu nie wolno czekać na idealny moment. Jeśli masz marzenie, nie odkładaj go na inny czas, bo ten czas może nigdy nie nadejść. No więc pisałam, mimo przeciwności losu. I jak się okazuje: warto było zawalczyć o to marzenie, bo pięć lat później stałam nad Wisłą (to jest ta scena, w którą zapytałaś), wpatrując się w panoramę mojej ukochanej Warszawy. Słońce powoli zachodziło barwiąc niebo na rozmaite odcienie różu i fioletu, ciepły wiatr przyjemnie ślizgał się po skórze. Kilka metrów stała ekipa, która czekała na dobre światło. Roma Gąsiorowska uśmiechała się do mnie, Maciej Musiał machał mi z krzaków, a ja pomyślałam sobie: to się dzieje naprawdę. Oni grają postaci, które ja stworzyłam. Choć oczywiście wiadomo, że film bardzo różni się od książki, jednak to ona stała się dla niego inspiracją.

Mam wrażenie, że Nina ma wiele z Tobą wspólnego. Ile Ani jest w Ninie? 😉

To nic oryginalnego 😉  Cały czas się uczę, czytam, słucham i większość autorów otwarcie mówi o tym, że w debiucie zwykle jest najwięcej podobieństw. Z wielu powodów. Wymienię choćby jeden: kiedy dopiero zaczynasz przygodę z pisaniem fikcji, często boisz się wypływać w nieznane. Nie chciałam, by głównym bohaterem mojej debiutanckiej powieści był sześćdziesięcioletni mężczyzna, bo choć ze względu na dziennikarskie doświadczenie mam skłonności do przesadnego researchu ;), chciałam, by pierwszy główny bohater, jakiego stworzę, był mi bliski. Dlatego Nina Szklarska pracuje w redakcji (doskonale znam to środowisko i mogłam je dobrze zaprezentować czytelnikom), biega, jest matką, smaży placki bananowe. Ale czy jeśli chodzi o charakter, stworzyłam Ninę na swoje podobieństwo? Absolutnie nie. Nina jest odważniejsza ode mnie. Milan Kundera powiedział kiedyś, że lubi pisać, bo postaci w jego powieściach mogą robić to, czego on zrobić w życiu może, bo to by było np. niemoralne. I tak jest z moją Niną. Poza tym mamy tendencję do idealizowania romansów, dawnych miłości. Często mąż wydaje nam się mniej atrakcyjny niż kochanek, który dopiero zaczyna o nas zabiegać. Kochanek się bardziej stara, jest na każde zawołanie, mówi miłe rzeczy, jest kreatywny, pełen entuzjazmu, przyjedzie po nas samochodem, gdzie ucieknie nam pociąg, a mąż czasem powie: „To poczekaj na następny. Sprawdziłem, że jest za pół godziny. Nie ma sensu, żeby jechał przez pół miasta po ciebie i sterczał w korkach. A i kup mleko!”. Mąż jest już na etapie „praktycznym”. Tylko czy to źle? Ninę stworzyłam po to, by pokazać czytelniczkom, co by było, gdyby uległy tym wszystkim chwilowym zauroczeniom.

Każdy rozdział rozpoczyna jakiś cytat, czy to z powieści czy tekst piosenki. To Twoje ulubione książki, które cytujesz?

To są wyłącznie cytaty literackie. Fragmenty książek, które mnie ukształtowały oraz dwa utwory poetyckie Marcina Świetlickiego – mojego ulubionego poety. Owszem, czasem je śpiewa z zespołem ”Świetliki”.

Ponieważ Nina dużo czyta (o! to też nasz łączy ;)), chciałam, by te cytaty były takim nawiązaniem do jej hobby. Ale nie tylko, zwróć uwagę na to, że zarówno pierwsza miłość Niny – Kamil, jak i Jan Ogiński – czytają. Ona łączy się ze swoimi kochankami poprzez książki. W drugiej części mamy stolarza, który buduję jej biblioteczkę. To nie przypadek, to przemyślany zabieg. J Do tego każdy z cytatów nawiązuje do treści rozdziału, przed którym się znajduje. Poświęciłam na to sporo ale bardzo przyjemnego czasu.

Kiedyś pisałaś o bieganiu, zdrowym trybie życia czy to już zamknięty etap w Twoim życiu, czy jeszcze można gdzieś poczytać Twoje teksty?

O tak, jestem dziennikarką, o zdrowym trybie życia pisałam przez co najmniej piętnaście lat. Prowadziłam w gazecie działkę fitnessową, pisałam bloga oraz felietony dla magazynu Be Active, artykuły i dodatki do magazyny Shape. Nie, już nie piszę o sporcie, bo najzwyczajniej w świecie nie dałabym rady. Musiałam zastanowić się, co jest dla mnie najważniejsze i temu się poświęcić. Nie lubię robić kilku rzeczy na łapu capu, a tak by to wyglądało, gdybym chciała złapać kilka srok za ogon.

Jakie masz najbliższe plany pisarskie, pracujesz nad czymś nowym?

Oczywiście. Mam rozpisanych kilka planów fabularnych a praca nad nową powieścią wre!

Kiedyś sporo biegałaś i zarażałaś do tego innych (w tym mnie ;)), czy nadal udaje Ci się tyle czasu poświęcać na aktywność fizyczną?

Powiem tak: tyle samo czasu poświęcam na zdrowy tryb życia. Pod koniec października bardzo się rozchorowałam. Przez wiele miesięcy rano nie byłam w stanie chodzić, nie mówiąc już o bieganiu. Ja przez trzy miesiące nie mogłam utrzymać długopisu w dłoni ani zgiąć palców. Na szczęście w lutym zostałam ostatecznie zdiagnozowana: mam RZS. O bieganiu mogę na długo zapomnieć, ale nie poddaję się. Bardzo dbam o dobre odżywianie – wprowadziłam wiele zmian, chodzę na aqua fitness, pływam, na długie spacery z psem i powoli do treningów w domu. Mój wieczny narzeczony obiecał mi też rower spinningowy na Dzień Matki 😉 Już sobie wybrałam model. Mam nadzieję, że do tego czasu kolana pozwolą mi na niego wsiąść i wrócą też siły. Straciłam sporo kilogramów. Jestem dobrej myśli, ale cisnę. To się zmieniło. Słucham swojego ciała i jestem dla siebie dobra oraz wyrozumiała. Bardzo wyrozumiała. 😉

Jakie książki ostatnio czytałaś i zrobiły na Tobie duże wrażenie?

Wiele! Założyłam nawet w Szklarskiej Porębie Klub Książki, żeby nie tylko czytać, ale też móc się dzielić wrażeniami z lektury. Moje ostatnie odkrycia? „Lekcje chemii”, „Ukochane równanie profesora”, „My policeman”. Moim ukochanym autorem niezmiennie od lat jest Julian Barnes, a – jak się łatwo domyślić „Nieznośną lekkość bytu” Kundery czytałam już trzy razy.

W czwartek lecę na krótki urlop i do walizki pakuję „Kobietę do zjedzenia” Margaret Atwood, bo choć Atwood uwielbiam, w ostatnich latach jakoś wyjątkowo mało czasu jej poświęcałam. Stęskniłam się za Małgośką. Uwielbiam jej styl, sposób patrzenia na świat i poczucie humoru.

Marta Mrowiec
Marta Mrowiec
Czyta, pisze, biega, chodzi po górach, ogląda mecze i słucha rapu. Nietypowo typowa kobieta.

Komentarze

Najczęściej czytane